Zamieszanie wokół nadprogramowych zajęć w przedszkolach trwa od początku roku szkolnego, kiedy to rodzice usłyszeli, że ze względu na nowe przepisy, z placówek znikną dodatkowe zajęcia: angielski, rytmika, karate i inne. Zmiana wywołała falę protestów. Rodzice piszą petycje i poszukują metod obejścia prawa. Czy słusznie? Czy zajęcia dodatkowe w przedszkolach są w ogóle potrzebne?
Według nowej ustawy, za godzinę pobytu dziecka w placówce nie można zapłacić więcej niż 1zł. Takie zasady uniemożliwiają organizowanie lekcji prowadzonych przez specjalistów spoza kadry przedszkola. Kierownictwo placówek, samorządy i podmioty świadczące usługi edukacyjne starały się znaleźć rozwiązanie, które pozwoli obejść restrykcyjne przepisy. Rodzice mieli po prostu podpisywać umowę z firmą zewnętrzną, przedszkole – wynajmować jej pomieszczenie i nie pobierać opłat za czas spędzony przez dzieci na angielskim czy karate. Kiedy już wszyscy cieszyli się z takiego konsensusu, Ministerstwo Edukacji Narodowej ogłosiło, że dozwolone są tylko rozwiązania w ramach „złotówki”. Zamiast zakończyć dyskusję, takie postawienie sprawy zaowocowało zarzutami o niekonstytucyjności ustawy oraz zapowiedzią kontroli NIK w przedszkolach. Po miesiącu zamieszania dalej więc nic nie wiadomo. Może warto sobie zadać pytanie – czy kilkulatkom naprawdę potrzebne są: angielski, ceramika, aikido i matematyka?
Czy „normalne” aktywności to za mało?
Według MEN, celem wprowadzenia nowych przepisów jest ujednolicenie szans „na starcie”. Wszystkie dzieci mają mieć darmowy dostęp do tych samych zajęć, niezależnie od zasobności portfela rodziców. Ustawa pozwala realizować te założenia – niestety, wskutek niedofinansowania samorządów, liczbą i jakością aktywności równa się w dół. Dodatkowe lekcje mogą być prowadzone tylko w zakresie, na jaki pozwalają kompetencje przedszkolanek. I choć na pewno są one wykwalifikowane, to konieczność ograniczenia oferty przedszkola do tego, co potrafią, w naturalny sposób zmniejsza różnorodność zajęć. Tymczasem, jak tłumaczy Agnieszka Godlewska – Wawrzyniak, prowadząca zajęcia z angielskiego dla najmłodszych, w tym wieku dzieci potrzebują urozmaiconych bodźców. – Kiedy dostarczamy maluchom zróżnicowanych, pozytywnych wrażeń, wzmacniamy ich umiejętności poznawcze i lepiej przygotowujemy je do szkolnych wyzwań. W kontekście porozumiewania się językami obcymi, wczesny kontakt jest istotny również ze względu na zmysł słuchu. Najintensywniej rozwija się on do 7 roku życia. Trudno potem nadrobić stracony czas – mówi nauczyciel z Helen Doron.
Komu zależy na zajęciach dodatkowych?
Rodzice świadomi tego, że dzięki ponadprogramowym aktywnościom maluchy mogą osiągnąć pełnię swojego potencjału, buntują się i zapowiadają walkę o możliwość decydowania o edukacji swoich pociech. Główny ośrodek sprzeciwu wobec nowych przepisów stanowi zrzeszająca niemal 18 tys. osób facebookowa grupa „Zajęcia dodatkowe w przedszkolach? Jestem na TAK”. Jej członkowie zebrali pod petycją do Ministerstwa blisko 20 tys. podpisów. Domagają się w niej zezwolenia na organizację zajęć na dotychczasowych zasadach. Szeroko komentują również obecną sytuację: – Ja nic z tego już nie rozumiem!!! – skarży się p. Monika. – W naszym przedszkolu stoi pianino, przy którym kolejne roczniki dzieci uczyły się śpiewać i tańczyć, z fajną, zaangażowaną rytmiczką. Teraz pianino kurzy się i rozstraja. Żadna nauczycielka nie umie na nim grać. Jaki jest tego sens? – pyta p. Antonina w serwisie natemat.pl. – Idąc tym tropem – skoro nie wszystkie dzieci mają miejsce w państwowym przedszkolu – proponuję zamknąć przedszkola w ogóle, celem wyrównania szans – dodaje. Choć nic nie zapowiada tak drastycznych rozwiązań, i bez tego nowelizacja ustawy oświatowej wywołała gospodarcze perturbacje.
Cios w branżę edukacji
Według zaprezentowanych na stronie protestującej społeczności szacunków, można przyjąć, że wskutek nowych przepisów pracę straci nawet 20 tysięcy osób współpracujących z przedszkolami, przy zajęciach dodatkowych. – Lekcje organizowane w przedszkolach są istotną częścią naszej działalności – mówi Grzegorz Grabiec z Helen Doron English. – Współpracujący z nami dotychczas dyrektorzy placówek oświatowych nie wiedzą, czy i na jakich zasadach możemy działać w tym roku – dodaje. Szczególnie dotkliwie nowelizację ustawy odczuli ci, których jednoosobowa działalność gospodarcza opierała się na ponadprogramowych przedszkolnych aktywnościach. – W czerwcu umawiałam się z dyrektorką na zajęcia od września, a we wrześniu okazało się, że nic z tego bo jakieś nowe przepisy. Do tej pory jestem w szoku! Poświęciłam 20 lat swojego życia edukacji przedszkolnej. Pani Minister zwolniła mnie z dnia na dzień! – pisze pod petycją do Ministerstwa rozgoryczona p. Ela. – Prowadziłem 10 lat zajęcia, a teraz nie mogę tego robić – skarży się w tym samym portalu p. Marcin, nauczyciel dodatkowej plastyki.
Doprowadzenie przez MEN do takiej sytuacji bardzo dziwi w kontekście wcześniejszych wypowiedzi jego przedstawicieli. Nowelizacja ustawy oświatowej miała według nich nie mieć żadnego wpływu na gospodarkę i rynek pracy. Minister edukacji Krystyna Szumilas mówiła też w wywiadzie dotyczącym perspektyw dla zwalnianych nauczycieli, że „będzie więcej miejsc pracy w przedszkolach”. Tymczasem, zamyka się przed nimi jedną z możliwości pedagogicznej działalności zawodowej.
I co dalej?
Rodzice nie odpuszczają, NIK zapowiada kontrolę w przedszkolach i coraz głośniej mówi się o możliwości naruszenia przez ministerialne interpretacje konstytucyjnej zasady równości. Sytuacja jest niepewna od niemal miesiąca i nic nie wskazuje na to, by miała się wkrótce wyklarować. Czy Ministerstwo ugnie się pod presją opinii publicznej? Jaką opinie na temat jakości opieki przedszkolnej wydadzą organy kontrolne? Czas pokaże. A na razie maluchy tracą kolejne tygodnie zajęć, a podmioty świadczące usługi edukacyjne możliwość wypracowania przychodów.